Ona zamieniła wnuki na starego psa, a potem w milczeniu grzebała swoją winę.
— Danuta, zabierz tego swojego urwisa! On doprowadza do szaleństwa mojego biednego Bronisława Ignacego! — zirytowana syknęła Grażyna Kazimierzowa, wskazując na rozczochranego psa leżącego w fotelu. — Mój pies przeżywa ostatnie dni, a wy tu z waszym krzykiem i pieluchami! Koniec! Wynoście się! Czy myślicie, iż będę was żywić do końca życia?
Danuta, blednąc, odciągnęła małego Bartka na bok i cicho szepnęła: — Przepraszam, króliczku.
Z sypialni wyszedł Bartosz starszy, przecierając skronie.
— Co się znowu dzieje? Nie mogę pracować przez wasze wrzaski!
— O, pracować mu przeszkadzamy! — zaśmiała się gorzko matka. — A mój Bronisław Ignacy umiera, a wy tu z waszymi krzykami i niemowlętami! Dość! Wynoście się! Daję wam trzy dni!
Bartosz spojrzał ze złością na starego psa i w milczeniu wrócił do pokoju. Danuta podeszła do łóżeczka, gdzie spały jej półroczne bliźniaki, usiadła obok i nie powstrzymała łez.
— Wyjedziemy dziś — powiedział mąż, obejmując ją za ramiona.
— Ale dokąd, Bartku? Nie mamy ani pieniędzy, ani mieszkania…
— Marek zostawił mi klucze, wyjechał w delegację. Tam się zatrzymamy, a ja znajdę dodatkową pracę. Damy radę, Danuta, obiecuję.
Skinęła tylko głową i zaczęła pakować rzeczy. Na pożegnanie Grażyna Kazimierzowa choćby nie wyszła — tylko krzyknęła z kuchni:
— Postanowiliście się wyprowadzić? No i szczęśliwej drogi!
Ale los przygotował dla nich zupełnie inną ścieżkę. W taksówce, która wiozła ich do przyjaciela, na pełnej prędkości uderzył samochód. Bartosz i dzieci zginęli na miejscu. Danuta przeżyła, ale trafiła do szpitala w ciężkim stanie.
Leżała w śpiączce prawie dwa miesiące. Aż pewnego ponurego, wilgotnego dnia jej powieki drgnęły, oczy się otworzyły. Pierwszą osobą, którą zobaczyła, była Grażyna Kazimierzowa.
— Danusiu, moje słoneczko! Boże, obudziłaś się… — szeptała, przyciskając usta do jej dłoni.
— A… pani jest kto? — ledwo dosłyszalnie zapytała Danuta.
— Mama… — skłamała teściowa, ledwo powstrzymując drżenie.
Grażyna Kazimierzowa przemilczała tragedię. Powiedziała lekarzowi, iż Danuta straciła pamięć, i prosiła, by nic jej nie wyjaśniać. „Nie teraz” — postanowiła. Rzeczy Bartosza i dzieci wyrzuciła, zdjęcia schowała na samo dno szafy. Chciała cofnąć czas. Naprawić choć trochę.
Danutę wypisano. W domu powoli wracała do zdrowia. Jedyną osobą, przy której czuła się bezpiecznie, był masażysta Krzysztof. Tylko jemu uśmiechała się szczerze. A Grażyna Kazimierzowa… jej Danuta nie ufała, czuła coś obcego, chłodnego w jej dotyku.
Pewnego dnia Grażyna, chcąc zetrzeć kurz, stanęła na starym krześle. Noga się poślizgnęła, krzesło się złamało, a kobieta zraniła się w nogę. Danuta zawiozła ją na ostry dyżur, ale w domu zostały dokumenty.
Wróciła, by je zabrać, i nagle zobaczyła na szafie zakurzone pudełko. Otworzyła je. W środku — zdjęcia. Ona, Bartosz, bliźniaki… I wszystko wróciło. Ból przeszył głowę jak igłą. Danuta krzyknęła.
Wpadła na ostry dyżur, ściskając w dłoniach fotografie.
— Proszę mi powiedzieć prawdę… Gdzie moje dzieci? Gdzie Bartosz?!
Grażyna Kazimierzowa rozpłakała się. Pierwszy raz naprawdę. Łzy wyznania, winy, rozpaczy. A milczenie — jak nóż w serce. Danuta zemdlała na progu.
Ocknąwszy się, wybiegła ze szpitala. Biegła przez miasto, oślepiona deszczem i wiatrem. Dotarła do mostu. Patrzyła na rzekę jak na wyjście. „Jeśli skoczę, będzie lżej. Cisza. Zapomnienie…”
I nagle — czyjeś ręce. Mocne, pewne. To był Krzysztof.
— Danuta… Nie pozwolę ci upaść. Płacz. Tylko nie milcz, nie umieraj, nie uciekaj. Jestem przy tobie.
Wtuliła twarz w jego klatkę piersiową i płakała jak nigdy wcześniej. A on milczał i gładził jej włosy.
Czekało ich jeszcze wiele — przebaczenie, powrót do życia, nauka od nowa. Ale tam, wśród zimnego wiatru i szarego nieba, zaczęła się nowa historia. Bez dawnego szczęścia, ale z nadzieją na światło przed sobą.