**Dziennik, 15 maja 2024**
Klucze do mojego mieszkania odbieram. Nie dostaniesz już ode mnie ani grosza, mamo…
Kinga poznała Marcina na ulicy. Spieszyła się do klubu sportowego, ale światła wciąż nie chciały się zmienić. Rozejrzała się nerwowo. Między samochodami powstała luka, więc postanowiła przebiec. W tej chwili zza zakrętu wyłonił się samochód – jego kierowca też się spieszył. Żółte światło, dodanie gazu… Wydawało się, iż auto i Kinga niechybnie się zderzą. Na szczęście kierowca zdążył zahamować i skręcić. Nikomu nic się nie stało. Czerwone światło zatrzymało ruch.
Od huku hamulców Kinga zastygła jak posąg, z zamkniętymi oczami, czekając na uderzenie. Zamiast niego usłyszała krzyk mężczyzny, który wysiadł z auta.
— Masz życie za nic?! choćby jeżeli tobie wszystko jedno, pomyśl o innych! Po co rzucasz się pod koła? Nie mogłaś chwili poczekać?! — warknął.
Kinga otworzyła oczy. Stał przed nią mężczyzna po czterdziestce, z twarzą wykrzywioną gniewem.
— Boże, przepraszam… — złożyła ręce jak do modlitwy. — Syn ma zawody, byłby rozżalony, gdybym nie zdążyła. Tak się przygotowywał… Już i tak spóźniona. Szef nie puścił wcześniej. Muszę być na jego występie. Każda minuta się liczy — zaczęła paplać, ale nagle urwała.
Kierowca słuchał uważnie. Gdy przestał krzyczeć, okazał się całkiem przystojnym, sympatycznym facetem. Kinga się speszyła.
Światła znów się zmieniły, samochody ruszyły. Mężczyzna chwycił Kingę i odciągnął na chodnik.
— Do klubu sportowego? — spytał już spokojniej.
— Tak. Skąd pan wie? — odparła, wciąż oszołomiona.
— Sami mówiliście, iż na zawody. Wsiadajcie, podwiozę.
— Och, nie trzeba…
— Wsiadajcie! — warknął.
Kinga podreptała do auta. W trzy minuty stała przed wejściem do klubu. Mężczyzna też wysiadł.
— Dam sobie radę, dziękuję… — mamrotała.
— Co wy?
— Tato! — Do mężczyzny podbiegła nastolatka z plecakiem.
Przytulili się i wsiedli do samochodu. Kinga patrzyła jak zahipnotyzowana. W końcu otrząsnęła się i pognała do klubu.
Tak poznali się z Marcinem. Czasem z przypadkowego spotkania i ulicznego zbiegu okoliczności rodzi się miłość.
Kinga zdążyła na występ syna. Weszła, gdy ogłaszano jego numer. Zajął trzecie miejsce.
— To może na lody? Świętujemy twój sukces? — spytała, gdy Kuba wyszedł z szatni.
— JakKuba w końcu się uśmiechnął, a Kinga poczuła, iż choć życie bywa nieprzewidywalne, to właśnie te niespodziewane chwile — jak spotkanie z Marcinem — mogą stać się początkiem czegoś pięknego.